piątek, 2 maja 2014

19. " Bezczelny..." (część 2)

Oczywiście nie obyło się bez spektakularnego wejścia mojej matki. Gdy zobaczyła Jus'a na chwilę się zatrzymała, jak by próbowała go sobie skądś przypomnieć, przynajmniej tak mi się zdawało, ale po chwili ruszyła w naszym kierunku, z tak samą dumną miną jak zawsze.
- Witaj Caroline. 
- Dzień dobry. - odpowiedziałam takim tonem jak ona. Nawet nie potrafiła okazać odrobinę matczynej miłości. Nie przytuliłam. Nic, a nic. 
- Nie przedstawisz mnie? 
- To jest Justin, Justin to jest..
- Jestem matką Caroline, Danielle Gregory. - przerwała mi, jak zawsze.
- Justin, miło mi panią poznać. - pocałował dłoń mojej matki.
- My pójdziemy się rozpakować tato - powiedziałam obracając się w kierunku ojca i łapiąc Jus'a za rękę ruszyłam w kierunku schodów. 


- Chce wracać do mojego mieszkania! - fuknęłam zamykając za nami drzwi od mojej dawnej sypialni. 
- Dlaczego? Przecież, wszystko jest w porządku, Twoi rodzice chyba mnie lubią. - zaśmiał się.
- Lubią, ale ja nie chce tu być. Jus wracajmy! - wkurzona usiadłam na skraju łóżka.
- Hej, będzie dobrze. Damy radę. Dzisiaj jest ta impreza, tak? - przytaknęłam. - Właśnie, więc rano zjemy śniadanie i wracamy, okej? Wytrzymasz? 
- Nie. - szatyn zaśmiał się i podszedł do mnie cmokając mnie w policzek. 
- I jak mi idzie udawanie Twojego chłopaka? 
- Hmm.. kiepsko - postanowiłam się z nim trochę podroczyć. On prychnął w odpowiedzi i mocno mnie pocałował. 
- A teraz? 
- Trochę lepiej, ale mógł byś się bardziej postarać - zaśmiałam się, na co on znów połączył nasze usta pogłębiając pocałunek. Justin usiadł na łóżku, a ja usiadłam na jego kolanach okrakiem, mierzwiąc jego włosy. 
Ktoś zapukał i wszedł do pokoju, przez co szybko się od siebie odsunęliśmy, a ja zeszłam z Jus'a.  Moja matka. Ależ, kto inny mógłby to być?  
- Och, przepraszam. Chciałam was poinformować, że przyjęcie zaczyna się o 17.00. Jak jesteście głodni to idźcie na dół, Marie wam coś poda. 
- Dobrze. Dziękujemy. - odpowiedziałam jej. 
- A i Caroline w szafie jest przygotowana dla Ciebie sukienka. 
- Mam swoją. Dziękuje. Możesz już iść. 
- To jest mój dom i nie masz prawa mnie wyganiać. Caroline jak ty śmiesz. 
- Przepraszam. Carol jest po prostu zmęczona. - wtrącił się Jus. 
- Mhm. Przed siedemnastą chce was widzieć gotowych w ogrodzie. - powiedziała i wyszła, zamykając za sobą drzwi. 
- Nie musisz być nie miła. - Jus zwrócił mi uwagę.
- Słucham?! To ona jest nie miła dla mnie! Jak możesz stawać po jej stronie. co?!
- Spokojnie! Przepraszam.. Chodź tu do mnie - rozłożył ramiona, a ja mocno się do niego przytuliłam. - Może się zdrzemniesz? 
- Nie chce.
- To może weźmiesz kąpiel albo gorący prysznic?
- Dobra, ale chodź ze mną.


Wyszłam z łazienki ubrana w zieloną, obcisłą sukienkę do połowy ud, z delikatnym makijażem i czarnymi szpilkami na stopach. Jus'a nie było w pokoju, ale drzwi na balkon były otwarte, więc  skierowałam się w tamtym kierunku. Stał tam i rozmawiał przez telefon. Obrócił się w moim kierunku i od razu zakończył rozmowę. Uśmiechnął się, gdy obcinał wzrokiem każdy milimetr mojego ciała, po czym zaczął kierować się w moją stronę.
- I jak wyglądam?
- Bywało lepiej. - zażartowała, na no uderzyłam go w ramię.
- Bezczelny... - udałam obrażoną i weszłam z powrotem do pokoju. Parę sekund później już chwycił mój nadgarstek i przyciągnął do siebie, delikatnie muskając moje usta swoimi. Oparłam ręce na jego ramionach i na prawdę nie chcąc tego robić, odsunęłam go od siebie.
- Powinniśmy już zejść - wciąż udając złą, otworzyłam drzwi od sypialni i wyszłam na korytarz. Specjalnie, by go wkurzyć seksownie kręciłam biodrami. Słyszałam jak pod nosem na siebie przeklina i cały czas czułam na moim tyłku jego wzrok.
Gdy znaleźliśmy się w ogrodzie kilkoro gości już się tam było. To będzie ciężki wieczór. Justin doganiając mnie, objął mnie w talii i cmoknął mój policzek, bo przecież musieliśmy udawać kochającą się pare.. co chyba nie było dla nas trudne..
- Caroline! Jak Ty urosłaś! Jaka Ty jesteś chuda! Boże dziecko! - Ciotka Sophia.. tego się właśnie spodziewałam. Będę musiał wsłuchiwać tego przez cały wieczór.


Było już po dwudziestej trzeciej, część gości już pojechała. Nie wiem jak przeżyłam ten wieczór, chyba dzięki temu, że Justin cały czas był ze mną i co chwilę popijałam drinki. Jus pomógł mi się wdrapać na górę, nie, nie byłam aż tak pijana, tylko strasznie trudno było chodzić w tych szpilkach. Szatyn otworzył drzwi do naszego pokoju i przepuścił mnie w nich. Podeszłam do lustra i byłam zdziwiona, że wyglądam aż tak dobrze. Gdy obejrzałam się Justin stał już w samych bokserkach gotowy do położenia się spać. Wstałam i odpięłam sukienkę pozwalając spaść jej na podłogę. Justin uważnie mi się przyglądał. 
- Jus.. Czemu nikt mnie nie chce?
- Czemu tak uważasz?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. - odcięłam się, powoli do niego podchodząc.
- Wydaje mi się, że wszyscy Cie chcą. Widzę jak na Ciebie patrzą.
- Nikt mnie nie chce. Jak b
y tak było Eric nie znalazł by sobie innej po tym jak go zostawiłam w tamten wieczór!
- Więc to o niego chodziło Ci rano. Mówiłem Ci, że on nie jest dobrym facetem dla Ciebie, mówiłem że Cie zrani!
- W takim razie kto jest dobrym facetem dla mnie, co?  Bo nie widzę żadnego!
- Może jest bliżej niż Ci się wydaje! - czy on ma na myśli siebie..
Bez zastanowienia pocałowałam go i wplątałam palce w jego włosy. 


~*~

Oto druga część rozdziału! 
Mam nadzieje, że rozdział wam się podobał, jeśli nie to bardzo przepraszam.
Jak myślicie jak akcja się dalej potoczy? 

Życzę Wam udanego weekend robaczki! :* <3

CZYTASZ = KOMENTUJESZ